Wstydliwy tatuaż Orlanda Blooma. Miało być wzruszająco, a jest wtopa

Orlando Bloom jest buddystą, a także członkiem ekologicznej fundacji i ambasadorem fundacji UNICEF. Oczywiście, przede wszystkim to znakomity i popularny aktor filmowy. Sławę przyniosły mu takie tytuły jak debiutancki Wild o wybitnym dramaturgu Oscarze Wildzie oraz oczywiście postać elfa Legolasa w ekranizacji Władcy Pierścieni. Niestety, sławy nie przyniesie mu najnowszy tatuaż. To znaczy, przyniesie, ale nie taką jakiej by chciał.

Prywatne życie tego wspaniałego aktora to trzyletni związek z aktorką Kate Bosworth od 2002 do 2005. Dwa lata później zaczął spotykać się z Mirandą Kerr, z którą zaręczył się w 2010, i która jest matką jego synka, Flynna. Chłopiec urodził się w 2011 roku, ale już w 2013 jego rodzice rozstali się.

Od kiedy w 2019 Bloom zaręczył się z Katy Perry wszyscy czekają na ich ślub. Ostatnio plotkuje się, że już są po ślubie. Ale czy udałoby się ślub tej hiper medialnej pary utrzymać w tajemnicy? Wątpliwe. W tajemnicy za to Orlando nie trzyma swojego nowego tatuażu. Pochwalił się nim nawet na Instagramie. Poświęcił go ewidentnie swojemu synkowi, Flynnowi. Jest tylko jeden problem.

Tatuaż składa się z daty i godziny urodzin synka Orlando i Mirandy Kerr. A także z ciągu znaków w alfabecie Morse’a. Za pomocą tego alfabetu wytatuowano imię chłopca, ale z błędem. To, co Bloom ma aktualnie na przedramieniu, oznacza ni mniej ni więcej tylko: FRYNN, a nie Flynn, jak ma imię syn aktora.

Kto zawinił? Tatuażysta, czy Orlando, który podał zły ciąg znaków? Nie wiadomo. Jedno jest pewne, gdyby Orlando bądź tatuażysta na środku oceanu wzywał pomocy wysyłając sygnał S.U.S. zamiast S.O.S. nie doczekałby się jej nigdy. Chłopaki, douczcie się!