Maciej Orłoś REAGUJE na krzywdzące nagłówki. Od lat piszą, że PORZUCIŁ ciężko chorą żonę
Maciej Orłoś unika rozmów o swoim życiu prywatnym, ale na potrzeby swojej autobiografii zrobił wyjątek i pokrótce streścił każde ze swoich małżeństw. Stanowczo zaprzeczył, jakoby porzucił jedną ze swoich żon w trudnej sytuacji zdrowotnej. – Przekaz medialny był bardzo kuszący, że zostawiłem chorą żonę z dziećmi, bez żadnej pomocy i opieki, co po prostu jest manipulacją i nieprawdą – czytamy w książce pt. "Poza scenariuszem" (Wyd. Agora).
Maciej Orłoś latem tego roku ożenił się z Pauliną Koziejowską, z którą związany jest od 2022 roku. Wcześniej był trzykrotnie żonaty, ale wszystkie trzy małżeństwa skończyły się rozwodem. Choć niechętnie mówi w mediach o swoim życiu prywatnym, to na potrzeby książki autobiograficznej udzielił kilku informacji związanych z jego byłymi żonami. W opublikowanej rozmowie z Adrianem Jasińskim odniósł się m.in. do często powielanych nagłówków, że zostawił w chorobie jedną z eksmałżonek.
TYLKO U NAS: Michał Wiśniewski komentuje ROZSTANIE swojej byłej żony z partnerem. "Dominika zadzwoniła do mnie dwa miesiące temu"
Maciej Orłoś, Adrian Jasiński; "Poza scenariuszem" [FRAGMENT KSIĄŻKI]
Rozdział 3. Orłoś prywatniej
(...)
W jaki sposób twoja dynamiczna kariera wpłynęła wtedy na twoją rodzinę?
Sądzę, że tak jak wielu artystów czy innych osób tzw. wolnych zawodów byłem uzależniony od adrenaliny. Ciągłe wyjazdy, życie na walizkach, silne emocje, potrzeba odreagowywania czy różnego rodzaju pokusy. To wszystko nie sprzyja życiu rodzinnemu. Na szczęście uchroniłem się przed częstymi w tej branży nałogami, takimi jak narkotyki czy problemy z alkoholem. On owszem był, ale go nie nadużywałem i na szczęście nie byłem podatny na uzależnienie.
Muszę jednak przyznać, że praca w mediach bardzo uzależnia, głównie od adrenaliny. Nagrania, transmisje, zapowiedzi, "Teleexpress", prowadzenie jakiegoś wydarzenia, zawsze w biegu i zawsze z wysokiego C. Potem wchodzisz do domu i następuje cisza. Wszystko zwalnia, nic się nie dzieje i czegoś zaczyna ci brakować. Sztuka polega na tym, żeby złapać balans. Niektórzy go nie łapią i się w tym zatracają, co odbija się na ich zdrowiu, rodzinie i relacjach.
ZOBACZ TEŻ: Maciej Orłoś ZADŁUŻYŁ SIĘ przez kredyt. "Rezultatem jest trwający już prawie OSIEM LAT proces z bankiem"
Nie możemy nie odnieść się do powtarzających się w mediach informacji, że opuściłeś swoją drugą żonę w trudnej sytuacji. Jak to wyglądało z twojej perspektywy? Chciałbyś o tym opowiedzieć?
Trzymając się nadal zasady niewchodzenia zbyt głęboko w sprawy prywatne, mogę w ogólny sposób odnieść się do niektórych dziwnych doniesień medialnych.
Może zacznijmy od początku. Gdy wziąłem ślub z moją pierwszą żoną, Moniką, miałem zaledwie 22 lata. To było szaleństwo, taki związek studencki. Oboje kompletnie nie byliśmy gotowi na ten krok. Mój ojciec zbojkotował ten ślub, ale uważam, że jego postawa była nieskuteczna, dlatego że ja wtedy w porywie buntu, trochę na przekór, tym bardziej przekonałem się, aby ten ślub wziąć.
To były też specyficzne czasy, środek stanu wojennego. Myślę, że wtedy sporo osób pobierało się po to, żeby się łączyć, czuć się bezpieczniej w tej rzeczywistości.
Czy to był jeden z głównych powodów ślubu? Chcieliście czuć się bezpieczniej w tych niepewnych czasach?
Adrian, ja byłem kompletnie nieświadomy tego, co to naprawdę znaczy wziąć ślub. Powiedzmy sobie jasno, że to była głupota, żeby wtedy brać ślub. Oboje byliśmy niedojrzali, niegotowi na to. Był to ślub kościelny, ale traktowaliśmy to wtedy bardziej jak zabawę. To jest w zamyśle zobowiązanie na całe życie. Trzeba być bardzo dojrzałym człowiekiem, żeby mieć pełną świadomość, co oznacza ślub i małżeństwo, żeby podejść do tego odpowiedzialnie.
Nie wchodząc w szczegóły, najpierw ja nie podołałem, później Monika się poddała i w efekcie nie udało nam się.
Na pewno naszej relacji nie pomógł fakt, że w 1985 roku wyjechałem do Londynu na stypendium. Trudno jest pielęgnować relację małżeńską na odległość. Tak więc moje pierwsze małżeństwo przetrwało dwa i pół roku. Niedługo po rozstaniu z Moniką poznałem Ewę.
Szybko się zakochiwałeś?
Dużo myślałem o tym okresie swojego życia i może dziwnie to zabrzmi, ale czułem się trochę pozbawiony sprawczości. Szedłem za impulsem, za tym, że kogoś poznałem, ktoś się mną zainteresował, wyszedł z inicjatywą.
Ewę poznałem przez wspólną znajomą. Szybko znaleźliśmy wspólny język. W krótkim czasie się do niej przeprowadziłem. Dwa lata później znów wyjechałem do Londynu, a potem do Ameryki na stypendium. W 1989 roku ponownie, tym razem wspólnie z Ewą pojechaliśmy do Stanów, żeby sobie dorobić u znajomych w New Jersey. (...) Będąc tam, w Nowym Jorku wzięliśmy ślub. Mieliśmy jednego, wspólnego świadka, którym był Jan Latus, mój kolega z PWST, teatrolog.
Z Ewą przeżyliśmy wiele wspaniałych chwil. Jeszcze w PRL-u, w końcówce lat 80. Ewa była zaprzyjaźniona z warszawskim środowiskiem artystów z różnych dziedzin. Muszę tu wspomnieć Jacka Reszetkę, znanego artystę plastyka. Przed laty był on znanym animatorem warszawskiego życia towarzyskiego. Organizował piątkowe spotkania w Stowarzyszeniu Architektów Polskich na Foksal. Ewa zaczęła mnie tam zabierać. Poznałem zupełnie dla mnie nowe środowisko artystów, muzyków, plastyków czy malarzy. Chodziliśmy tam co tydzień, a przychodziły tłumy ludzi. Tańczyliśmy, bawiliśmy się, wszystko było jeszcze w sosie takiej PRL-owskiej szarości.
Ewa prowadziła otwarty dom, bez przerwy odwiedzali nas różni ludzie. Takie artystyczne dusze z fantazją, co było dla mnie niezwykle interesujące, bo to był trochę inny świat niż teatr. Pamiętam, jak podczas którejś z tych imprez byłem bardzo zazdrosny, bo Ewa tańczyła z Bogusławem Lindą. Linda był już wtedy wielką gwiazdą.
W 1990 roku urodził się nasz syn Antek. Kilka lat później nasz związek z Ewą dość burzliwie się zakończył.
Jak na to patrzysz po latach?
Z perspektywy czasu mam bardzo złe zdanie o sobie z tamtego okresu, zachowałem się bardzo nieodpowiedzialnie. Oceniam siebie bardzo krytycznie. Jeżeli założyć, że człowiek w wieku około 29 lat jest w miarę dorosły, to kiedy się z kimś wiążesz i pojawia się dziecko, są z tym związane konsekwencje i bardzo duża odpowiedzialność. Uważam, że powinienem wtedy wziąć na siebie większą odpowiedzialność, sprostać jej. Nie chcę przez to powiedzieć, że nie próbowałem i nie chciałem wziąć tej odpowiedzialności, bo się starałem, ale najwidoczniej za mało. Moja słabość polegała na tym, że byłem za mało odporny, za mało odpowiedzialny, nieprzewidujący.
W relacji z Ewą najpierw sam nabałaganiłem naprawdę grubo, psując tę relację. Ewa zmieniła do mnie nastawienie, zaczęła mi non stop wbijać szpile, również przy ludziach. Zamiast pracować nad naprawą naszej relacji, oboje skupiliśmy się na negatywnych emocjach i one wzięły górę. Na pewno było to dla niej bardzo trudne, a i dla mnie upokarzające. W którymś momencie stwierdziłem, że po prostu dalej się tak nie da. Nie widziałem szansy na naprawę tego związku.
Media plotkarskie rozpisywały się, jak to Orłoś zostawił chorą żonę.
Nie chcę wchodzić w szczegóły, bo być może Ewa nie życzy sobie, żebym mówił o jej chorobie. Tak, okazało się, że jest chora. Z tymi dolegliwościami można żyć, przyjmując leki, niemniej jest to ciężka choroba. Przekaz medialny był dla brukowców jednak bardzo kuszący, że zostawiłem chorą żonę z dziećmi, bez żadnej pomocy i opieki, co po prostu jest manipulacją i nieprawdą. Niektórzy ludzie bardzo szybko wydają radykalne oceny, a życie nigdy nie jest zero-jedynkowe i proste.
A w jakich okolicznościach poznałeś Joannę?
Z Joanną poznaliśmy się na Festiwalu Filmowym w Gdyni. Ja prowadziłem festiwal, relacjonowałem go dla TVP, a ona tam była dziennikarką RMF FM. Związaliśmy się ze sobą na wiele lat i przeżyliśmy ze sobą bardzo piękne chwile, no i mamy wspaniałe dzieci.
Co się stało, że ta relacja się zakończyła?
Niestety, znowu ja to w którymś momencie zabałaganiłem. Mimo upływu czasu, mimo że jestem dorosłym człowiekiem, to mimo wszystko nie byłem do końca dobrze przygotowany do nowego związku i tu też mam sobie bardzo dużo do zarzucenia.
Jeśli chodzi o dzieci, to oczywiście zawsze można było coś zrobić lepiej, ale starałem się je chronić, jak tylko potrafiłem. Gdy małżeństwo czy związek rozpada się w momencie, kiedy dzieci są naprawdę małe, jest to jeszcze trudniejsze. I mówię tutaj o Antku, o Rafale, którzy potrzebowali mnie wtedy, a mnie nie było z nimi tyle, ile bym chciał. Byłem bardziej lub mniej, zabierałem ich na wakacje, próbowałem ich integrować z moją nową rodziną, co w przypadku Antka się udało. Złapał on bardzo dobre relacje z Melą i z Kubą i to trwa do dzisiaj.
ZOBACZ TEŻ: Maciej Orłoś ma czworo dzieci, a za sobą trzy rozwody. Łatwe relacje rodzinne? Nie u niego!
Jak oceniasz siebie jako ojca?
Przyznaję, że nie byłem może najlepszym mężem, ale w ojcostwie raczej się sprawdzam. Oczywiście, dla dziecka rozstanie rodziców jest sytuacją bardzo trudną i to z pewnością odbiło się na moich dzieciach. Zawsze można być lepszym rodzicem.
To, o co mogę mieć do siebie pretensję, to fakt, że zawsze miałem problem z dobrym zarządzaniem czasem, w moim zawodzie to niemały problem. To powodowało, że może nie zawsze tego czasu spędzonego z dziećmi było tyle, ile bym chciał.
Natomiast zawsze miałem z nimi doskonały kontakt. Co prawda mówię to bez konsultacji z nimi. Może czytając to, lekko się uśmiechną i pomyślą: "Naprawdę tak uważasz, tato?". Mam nadzieję jednak, że przyznałyby mi rację.
Ja się dziećmi lubiłem zajmować. Na pewno nie byłem jednym z tych gości, którzy są w domu kompletnie nieobecni. Przez lata miałem komfort, że byłem wolnym strzelcem. Począwszy od 1993 roku, nigdy nie byłem na etacie. Mój grafik był bardziej elastyczny, niż gdybym był czyimś pracownikiem.