Maciej Orłoś ZADŁUŻYŁ SIĘ przez kredyt. "Rezultatem jest trwający już prawie OSIEM LAT proces z bankiem"
Maciej Orłoś wiele lat temu zaciągnął kilka kredytów, w tym pożyczkę we frankach szwajcarskich. Po wybuchu głośnej "afery frankowej" zaczął proces z bankiem, który trwa już prawie osiem lat, co ujawnił w swojej autobiografii. – To męka, której mam po prostu serdecznie dosyć – podsumował w książce pt. "Poza scenariuszem" (Wyd. Agora).
Maciej Orłoś zyskał dużą popularność dzięki prowadzeniu "Teleexpressu" w TVP, a dzięki pracy w telewizji dorobił się niemałych pieniędzy, które – jak ujawnił w swojej książce autobiograficznej – wydawał na drogie zakupy. W rozmowie z Adrianem Jasińskim zdradził, że ma pewną historię kredytową, ale przez brak wiedzy naciął się na nieprzyjemne dla niego konsekwencje i popadł w długi. Po zaciągnięciu kredytu frankowego musiał walczyć o swoje w sądzie.
Katarzyna Zillman jest faworytką w "Tańcu z gwiazdami". Zapytaliśmy, czy już wie, na co chce przeznaczyć WYGRANE pieniądze [TYLKO U NAS]
Maciej Orłoś, Adrian Jasiński; "Poza scenariuszem" [FRAGMENT KSIĄŻKI]
Rozdział 3. Orłoś prywatniej
(...)
A ty się przyzwyczaiłeś [do popularności – red.]?
Popularność towarzyszy mi od tak dawna, że stała się już częścią mojej codzienności, oczywiście zwłaszcza wtedy gdy wyjeżdżam z Warszawy, bo w stolicy tych objawów jest znacznie mniej, zapewne dlatego, że ludzie są przyzwyczajeni do oglądania znanych twarzy. Nie wspominam o tym, aby nakarmić swoje ego, a po prostu opisać zjawisko i moje spojrzenie na to.
Zawsze miałem szacunek do popularności i do ludzi, którzy chcą ode mnie np. zdjęcia albo autografu. Szanowałem i szanuję każdego widza, bo na popularność nie można się obrażać. To jest coś za coś.
Szacunek do popularności wiąże się z szacunkiem do odbiorców. Może czasem aż do przesady, tzn. jeżeli jem obiad w restauracji i podejdzie do mnie ktoś z prośbą o zdjęcie, to raczej nie odmówię. Ewentualnie bardzo grzecznie i z uśmiechem powiem, że "oczywiście tak, proszę chwilkę poczekać, tylko dokończę zupę". I to jest szczyt mojej asertywności. Przez całą karierę chyba tylko raz odmówiłem wspólnego zdjęcia, a wiązało się to z dość skrajną sytuacją. To znaczy mężczyzna, który chciał ze mną selfie, nie do końca wiedział w ogóle, gdzie jest, gdyż był bardzo pijany. Zataczał się i ledwo trzymał na nogach.
Ten szacunek, o którym wspomniałem, nie wynika z czystej kalkulacji, ale z tego, że wiem, ile to dla niektórych ludzi znaczy. To będzie zapamiętane. Ale działa to także w drugą stronę. Odmowa zrobienia zdjęcia również będzie zapamiętana, prawdopodobnie jeszcze mocniej. Taka osoba będzie zawiedziona i będzie o tym mówić. Wiele razy słyszałem takie opinie z ust moich różnych znajomych. Opowiadali niepochlebne rzeczy o znanych osobach, które potraktowały ich szorstko lub wręcz niegrzecznie. Więc to pozostaje w sercach i w głowach ludzi. Dlatego też bardzo się pilnuję w życiu codziennym, aby ten szacunek i uwagę ludziom przekazywać.
Przyzwyczaiłem się też, że należy trzymać gardę i pamiętać o swoim wizerunku po prostu, żeby go nie rujnować, nie nadwerężać w sposób niepotrzebny i przypadkowy. Nie ma też co ukrywać, że popularność jest w pewien sposób uzależniająca. Gdy czasem wyobrażam sobie, że miałbym nagle przestać być popularny, to byłoby to dla mnie bardzo dziwne uczucie. Wciąż jestem popularny, choć w inny sposób, niż to było za złotych czasów telewizji i "Teleexpressu". Rynek dynamicznie się zmienia i nie jest już tak, że wszyscy mnie znają. Dzieci na ogół mnie nie kojarzą.
ZOBACZ TEŻ: Maciej Orłoś poślubił młodszą o 22 lata prezenterkę telewizyjną. "Jestem bardziej zazdrosny"
Maciej Orłoś popadł w długi przez kredyt. "Ok. 95 proc. zadłużenia już się pozbyłem"
(...)
A czy oprócz oczywistych benefitów w postaci np. wysokich zarobków, popularność bardziej pomaga w codziennym życiu czy przeszkadza?
Nie namówisz mnie na dołączenie do opinii, że z popularnością w życiu jest ciężko. Wysoka rozpoznawalność ma daleko idące konsekwencje. I te pozytywne, i te negatywne. Wiadomo, że gdy ktoś jest popularny, siłą rzeczy jest bardziej wyeksponowany i trudniej o prywatność, ale da się z tym żyć. Poza tym, gdy przez siedem i pół roku nie było mnie w "Teleexpressie", zdarzało się, że ludzie podchodzili do mnie i mówili, że dawno mnie nie widzieli w telewizji, nie kumając jednak, że z TVP odszedłem. To pokazuje, jak rynek się zmienia.
Ludzie często nie obserwują tego, co robimy na bieżąco, i rożne rzeczy im umykają. Trzeba też mieć świadomość, że ludzie nie są wcale tak bardzo na bieżąco z wszystkim, co robię ja czy co robią inne osoby publiczne. Już ponad rok z niezłym okładem prowadzę ponownie "Teleexpress", a wciąż zdarza się, że ludzie są zaskoczeni, że wróciłem.
ZOBACZ TEŻ: Maciej Orłoś obejrzał relację w TV Repubika i jest WŚCIEKŁY. "Ordynarna, podła szczujnia!"
Gdybyś miał wybrać największy błąd, jaki przez lata popełniłeś, co by to było?
Nie komentując tu spraw dotyczących relacji, wspomnę o czymś innym. W którymś momencie poczułem się zbyt pewnie finansowo i zaciągnąłem kilka zupełnie niepotrzebnych kredytów. Wraz z moją ówczesną żoną Joanną daliśmy się nabrać na kredyt frankowy. Banki tak usilnie nas do tego przekonywały, że weszliśmy w to, nie zdając sobie sprawy, że rozwinie się to w bardzo niebezpieczną stronę.
Rezultatem jest trwający już prawie osiem lat proces z bankiem. To męka, której mam po prostu serdecznie dosyć.
Na pewnym etapie mojego życia, kiedy zarabiałem całkiem sporo w telewizji, wydawało mi się, że zawsze tak będzie. To było w drugiej połowie lat 2000. Banki bardzo chętnie dawały kredyty, niewiele trzeba było zrobić, żeby takowy dostać. Mówię to teraz ze wstydem, ale w tamtym czasie sporo wydawałem i gdy np. brakowało mi gotówki na jakieś wakacje czy inne przyjemności, brałem pożyczkę gotówkową lub dobierałem sobie jakiś kredyt. W dodatku różni doradcy ochoczo mi w tym pomagali, pobierając za to niemałe prowizje. Może trochę za dużo wyjazdów zagranicznych. Może trochę za dużo drogich ubrań. Może mogłem sobie darować tego jeepa commandera. Z drugiej strony – bez przesady, nie latałem na Malediwy ani nie jeździłem lambo.
Oczywiście, można powiedzieć, że dałem się wpuścić w maliny i nie powinienem był tak robić, ale sodówka finansowa mi odbiła i zabrakło hamulców. Do tego trzeba mieć na uwadze, że moje pokolenie nie miało kompletnie żadnej edukacji finansowej i to w niektórych przypadkach przynosiło fatalne skutki.
Powszechnie panowała zasada "jakoś to będzie", której dałem się ponieść, a potem przyszło latami to wszystko spłacać. Spłacałem, spłacałem i spłacałem, a końca nie było widać. Teraz ok. 95 proc. zadłużenia już się pozbyłem, ale zobacz, ile ja mam lat. Trwało to wszystko mniej więcej 20 lat, więc to był naprawdę wielki błąd.