Reżyserka spotu twierdzi, że Robert doskonale znał kontekst w jakim wykorzystana została jego wypowiedź. Jakby tego było mało, zarzucono mu nietakt wobec kolegów z planu i niesmaczne żarty z wypadku premier Beaty Szydło.
Makłowicz nie ustępuje TVP. Na Facebooku opublikował nowe oświadczenie, w którym rozlicza się z zarzutami byłego pracodawcy:
Szanowni Państwo, pojawiają się kolejne głosy drugiej strony, jak niestety muszę nazwać mych interlokutorów z TVP. Zabrała go również Pani Ewa Świecińska, reżyserka odpowiedzialna za powstanie i kształt feralnego spotu. Zarzuca mi po wielekroć mijanie się z prawdą. Nie zamierzam jednak detalicznie roztrząsać jej wersji wydarzeń, gdyż tak się ona ma do rzeczywistości, jak śledź po japońsku do Tokio i Osaki.Nie dam się wciągnąć w tandetną brazylijską telenowelę, pełną pomówień i niemożliwych do sprawdzenia oskarżeń. Teraz mam się tłumaczyć z żartów na temat wypadku Pani Premier, za chwilę usłyszę, że podważałem gdzieś wynik bitwy pod Grunwaldem lub w pikelhaubie na głowie bezcześciłem narodowe symbole. To makiawelska taktyka wciągnięcia mnie w dyskusję znaną z politycznego piekiełka, po której nikt już nie będzie wiedział. kto ukradł rower, a komu go ukradziono. Ufam jednak, że w tym wypadku nie zdoła ona odnieść sukcesu.Istota sporu jest bowiem prosta, jak amerykańska autostrada i klarowna, niczym alpejskie powietrze wiosną: nie dostałem scenariusza przed kręceniem spotu, zatem go też nie podpisałem, co jest normalną praktyką telewizyjną, gdy się komuś scenariusz wręcza, użyto w spocie jedynie części mej wypowiedzi, zmieniając w ten sposób jej pierwotny kontekst. Przez 20 lat trzymałem się z dala od polityki i teraz też nie dam się w nią wciągnąć. Niezależnie od tego, kto rządziłby telewizją publiczną, na podobną manipulacje zawsze zareagowałbym tak samo
Czy spot z udziałem Roberta zniknie z telewizji? Na razie nic na to nie wskazuje.