Mama dziennikarza zmarła 16 lat temu. Marcin miał wtedy 11 lat. Dla młodego chłopaka było to skrajne przeżycie. Tak dziennikarz wspomina dzień, w którym zmarła jego ukochana matka.
Moja mama Beata zmarła 27 czerwca 1999 roku. Miałem 11 lat, wróciłem ze szkoły do domu, mamy nie było, a tata poprosił mnie na rozmowę i zaczął tłumaczyć, że już chyba do nas nie wróci i muszę być dzielny. Zawsze żyła trochę w cieniu taty, urodzonego gwiazdora, fascynującego człowieka, ale trudnego na życie partnera. Miała do tego dystans. I uwielbiałem jej ciepły surrealizm. I tak, im dłużej jej nie ma, tym bardziej ze mną jest. I nigdy nie przestanę tęsknić, mamo - napisał Marcin
Marcin wspomina, że pewnego dnia zupełnie się rozsypał:
Pod wpływem wywołanego przez kogoś wspomnienia mojej mamy kompletnie się rozsypałem. Poczułem się – mimo wówczas 31 lat – straszliwie opuszczony i bezradny z tą porażającą świadomością, że jej naprawdę nie ma i już nigdy nie wróci. Tłumione miesiącami uczucia eksplodowały, trząsłem się i płakałem. Póki żyję, mama będzie ze mną - wspomina Marcin
Dziennikarz i prowadzący Dzień Dobry TVN wspomina matkę jako cichą i piękną kobietę. Zapadła na ciężką i nieuleczalną chorobę, kiedy miała tylko 34 lata.
Była piękną kobietą, miała tylko 34 lata i nagle zapadła na niezwykle rzadką, śmiertelną chorobę. Umarłaby już wtedy, gdyby nie trafiła w ręce doktor Ewy Decker z warszawskiego szpitala na Płockiej. Lata później nasi amerykańscy przyjaciele zabrali mamę do najlepszych specjalistów na Harvardzie i ci magicy powiedzieli, że nie zrobiliby niczego innego niż ta skromna lekarka z zapyziałej PRL - wspomina dziennikarz
W ostatnich stadiach choroby, mama Marcina Mellera wylądowała na wózku inwalidzkim.
Teraz wiemy, jak cierpiała, ale nawet gdy organizm nie wytrzymywał, kiedy lądowała na wózku inwalidzkim, to umalowana, uśmiechnięta krzątała się w kuchni, żeby zapewnić dzieciom beztroskie dzieciństwo - napisał Marcin