Kora była molestowana przez księdza. "Zakonnice o wszystkim wiedziały"
Zakonnice biły i zawstydzały dzieci. Ksiądz rozdawał cukierki z kieszeni, a dziewczynki same ich szukały. Tak wyglądały pierwsze lata życia Kory Jackowskiej w domu dziecka prowadzonym przez siostry zakonne. Dziś przypada rocznica śmierci liderki Maanam – jest to moment, by przypomnieć nie tylko o muzycznej legendzie, ale i o trudach, które przeszła.
Urodzona w 1951 roku w Krakowie, a zmarła 28 lipca 2018 roku na Roztoczu, Kora dorastała w powojennej Polsce, w rodzinie, której losy naznaczone były tragizmem. Była piątym dzieckiem rodziców. Jej ojciec, były komendant Policji Państwowej, zmarł, gdy była jeszcze dzieckiem — to ona znalazła jego ciało po samobójstwie. Matka ciężko chorowała na gruźlicę, a przy tym musiała zmagać się z biedą i samotnym wychowywaniem córek w trudnych warunkach — mieszkali w suterenie, bez podstawowych wygód.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Kasia Sokołowska o byciu mamą. „Stałam się mniej atrakcyjna towarzysko”
Numer osiem w świecie bez czułości. Dzieciństwo Kory ukształtował sierociniec
Jednym z najbardziej traumatycznych doświadczeń z wczesnego dzieciństwa Kory był pobyt w prowadzonym przez siostry zakonne domu dziecka w Jordanowie, do którego trafiła w wieku zaledwie czterech lat. Wspomina to traumatycznie. Zakonnice stosowały kary cielesne i psychiczne — biły, wykręcały uszy, kazały klęczeć na grochu czy uczestniczyć w publicznych pokazach stanu rajstop.
Spędziłam tam pięć strasznych lat (...). W domu dziecka nie była już Olgą, Olusią ani Ciucią. Była numerem osiem, taki bowiem numer miała na ubraniach (...). Nikt nie wołał na mnie: Oleńko albo Gwiazdeczko, jak nazywała mnie mama. Byłam numerem osiem — pisała potem w swojej biografii "Kora, Kora. A planety szaleją".
Były jednak chwile wytchnienia. Kora szukała ich w otoczonym kwitnącymi drzewami ogrodzie. Spacery między rabatami i przechadzki nad pobliską rzeczką dawały jej namiastkę bliskości z naturą i pozwalały choć na moment zapomnieć o surowych regułach klasztoru. Największe ciepło czuła przy kamiennej figurce Madonny, ukrytej w kwiecistym zakątku.
Dobrocią wykazała się dla artystki siostra Marta – kucharka domu dziecka. Nazywała Olgę "Gwiazdeczką" i ofiarowała jej czerwony sweterek, dzięki czemu dziewczynka poczuła, że istnieje ktoś, kto o nią naprawdę dba.
Kora przeżyła piekło, którego nikt nie zatrzymał. Molestował ją ksiądz
Oprócz surowej dyscypliny zakonnic pojawiał się też miejscowy ksiądz, który z czasem zdobył zaufanie podopiecznych i zaczął ich wykorzystywać. Wykorzystywał przy tym prosty podstęp — pod sutanną nosił spodnie z głębokimi kieszeniami pełnymi cukierków. Dzieci były zachęcane do "szukania" słodyczy, co dawało mu okazję do molestowania.
(...) Pod sutanną miał spodnie, a w tych spodniach cukierki w głębokich kieszeniach. Nie dawał nam ich sam. Dziewczynki musiały podchodzić po kolei i grzebać w tych kieszeniach, by znaleźć cukierka. A przy okazji grzebały wiadomo gdzie. Jak sobie przypominam te niedzielne poranki, to zalewa mnie krew. Zakonnice o wszystkim wiedziały, wszystko działo się na ich oczach. Były strażniczkami tego cichego szaleństwa, tej sparaliżowanej zgrozy — mówiła w wywiadzie dla "Wprost".
CZYTAJ TAKŻE: Własnoręcznie malowane figury Maryi i szafa z XVI wieku. Partner Kory pokazał, jak żyła przed śmiercią
Był starym śmierdzącym człowiekiem, który wpychał mi jęzor do ust i gmerał w majtkach. Gdy wcześniej patrzyłam na niego na ulicy, nie wydawał mi się tak obrzydliwy, ale gdy zaczął się do mnie dobierać, już tak - dodała.
Trauma sprzed lat odbiła się echem w twórczości Kory — w protest-songu "Zabawa w chowanego" i psychologicznych portretach w autobiografiach powraca motyw utraconej niewinności, potrzeby czułości oraz nieustannego poczucia bycia "niewidzialną" i odrzuconą.
Piosenkarka przestała też wierzyć w instytucję duchowną. Publicznie oświadczyła, że nie potrafi przekroczyć kościelnych progów i nigdy nie pozwoliła, by duchowni wyznaczali rytuały w jej życiu prywatnym.