NewsyUjawnił gorzką prawdę o zachowaniu Madonny poza sceną. "Spojrzała na mnie z taką miną, że nigdy jej nie zapomnę"

Ujawnił gorzką prawdę o zachowaniu Madonny poza sceną. "Spojrzała na mnie z taką miną, że nigdy jej nie zapomnę"

Madonna jest niekwestionowaną gwiazdą popu, ale też ikoną gejów na całym świecie, który zachwycają się jej sposobem bycia. Artystka jednak nie zawsze robi dobre wrażenie na żywo, o czym kiedyś przekonał się RuPaul. Sławny drag queen opisał swoje pierwsze, nieprzyjemne spotkanie z Madonną. "Wcale nie starała się skrywać odrazy. Wręcz przeciwnie – chciała, żeby było ją widać jak na dłoni" – czytamy w autobiografii RuPaula. Przeczytaj fragment "Domu ukrytych marzeń".

Madonna
Madonna
Źródło zdjęć: © KAPIF

Madonna pozostaje jedną z największych gwiazd sceny, która swoimi występami mocno zmieniła oblicze muzyki pop. Artystka niemal od początku kariery uchodzi za ikonę dla ludzi LGBT, którzy podziwiają ją m.in. za odważne wypowiedzi i prowokacyjne zachowania. Gwiazda jednak nie zawsze może pochwalić się odpowiednimi manierami, o czym kiedyś przekonał się RuPaul, piosenkarz i najsławniejsza drag queen na świecie. W swojej autobiografii pt. "Dom ukrytych znaczeń" opisał jedną z dość przykrych dla niego sytuacji z udziałem Madonny.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo:

RuPaul, "Dom ukrytych znaczeń" [FRAGMENT KSIĄŻKI]

(...)

Zawsze uważałem, że życzliwość to wyższy typ inteligencji. Od najwcześniejszych lat wyzywano mnie od c*p i p***łów, ale nigdy tego nie rozpamiętywałem. W pierwszym mieszkaniu, które wynajmowałem w Atlancie, ktoś pod moją nieobecność napisał mi sprayem na ścianie: "P***ł". Naprawdę kompletnie o tym zapomniałem, dopóki po wielu latach nie przypomniał mi o tym mój dawny współlokator. Wiedziałem, że ludziom, którzy znęcają się nade mną w tak nudny sposób, brakuje wyobraźni, jak dzieciakom z mojej dzielnicy, które czekały na przystanku, żeby zobaczyć, jak wracam znad oceanu.

Nie miało znaczenia, czy którekolwiek z ich wyzwisk rzeczywiście mnie określało. Im chodziło tylko o to, że miałem śmiałość wymykać się schematom i to dlatego poddawali mnie ostracyzmowi.

Poczucie bezpieczeństwa, jakie zyskałem, gdy przyjęto mnie w Atlancie do grona artystycznych freaków, częściowo wynikało z poczucia, że mnie zrozumiano – może nie do końca, ale na tyle, żebym się poczuł częścią jakiejś społeczności. Tego samego spodziewałem się po Nowym Jorku, bo przecież to miasto roztaczało wokół siebie atmosferę szalonej bohemy. Jednak ku mojemu zdziwieniu te same dzieciaki z East Village, które oklaskiwały naszą rewię w Pyramid, gdy przyszło co do czego, stały się do granic okrucieństwa obojętne na nasz los. (...) Kiedy się tam pojawiliśmy w jaskrawych ciuchach, podskakując na chodnikach, musieliśmy chyba wyglądać na naiwnych kosmitów.

Nagle się przekonałem, że kult życzliwości, któremu sam hołdowałem, jednak nie wszędzie ma wyznawców. Owszem, ja także bywałem obojętny i ignorowałem cudze potrzeby, ale nigdy bym sobie nie pozwolił na to, żeby mój smutek stał się toksyczny i zaraźliwy.

Zacząłem tańczyć w Pyramid. Zarabiałem tam jakieś 50 dolców za noc, co szło na papierosy, jedzenie albo inne moje potrzeby. Widziałem, że wyciągam z tego więcej niż inni tancerze. Potrafiłem przykuć uwagę klientów i wiedziałem, jak zachęcić ich do tańca, po czym zwykle prosiłem ich o "dolara na szczęście". Przy pomyślnych wiatrach zarabiałem nawet 120 dolców z samych napiwków tylko dlatego, że wchodziłem w interakcję z widzami, umiałem nawiązać kontakt wzrokowy i dbałem o publiczność, a mimo to ustawione dzieciaki z tego środowiska i tak często mną gardziły. Wiele osób bardzo nam tam pomogło, ale trzeba przyznać, że nowojorczycy na ogół się z człowiekiem nie patyczkują.

Kiedyś późnym wieczorem zamykaliśmy klub, gdy nagle się rozpadało. Nie załatwiłem sobie wcześniej żadnego noclegu, więc spytałem jednego z kierowników zmiany, czy nie mógłbym do niego pójść na kilka godzin. A ten bez owijania w bawełnę spojrzał mi w oczy i pokręcił głową.

– Nie – powiedział.

Żadnego "Sorki, ale chyba by mnie za to wywalili". Mógłby przynajmniej skłamać: "Niestety ktoś już u mnie jest". Ale nie. Tak to było w Nowym Jorku.

Pierwszy raz usłyszałem o Madonnie, kiedy jeszcze była szatniarką w Danceterii, ale w latach 80. była już gwiazdą. Niedługo po naszej przeprowadzce do Nowego Jorku Floyd [przyjaciel RuPaula – red.] i ja zostaliśmy wolontariuszami przy odbywającej się w 1984 roku edycji przeglądu New Music Seminar organizowanego przez jedną z czołowych wytwórni hip-hopowych Tommy Boy Records i właścicieli Danceterii. W tamten weekend zespoły, które nie miały jeszcze podpisanych kontraktów, producenci muzyczni i fani spotkali się na trzydniowej konferencji wypełnionej prelekcjami o przemyśle muzycznym, podczas których tłumaczono, jak podpisać umowę z wytwórnią albo jak założyć i rozwinąć swoją własną. W ciągu dnia ludzie przychodzili do hotelu Marriott Marquis posłuchać panelistów, a wieczorem szli do Peppermint Lounge, Danceterii albo Pyramid na prezentacje artystów szukających managera. My za dnia najczęściej siedzieliśmy w Danceterii i wpychaliśmy gifty to toreb reklamowych albo ulotki i bilety do kopert dla gości z karnetami, a potem mogliśmy iść posłuchać prelekcji.

Jedną z nich prowadziła Madonna. Opowiadała o tym, jak trudno jej się było wybić. Długo zajęło, zanim w końcu udało się jej podpisać kontrakt, wspominała jednak, że nigdy się nie poddała.

Jakimś cudem dotarła do dyrektora Sire Records Seymoura Steina, gdy leżał w szpitalu z zapaleniem mięśnia sercowego – to wtedy zaczęli współpracę. Z zapartym tchem słuchałem o jej wytrwałości i miałem ciarki na plecach na myśl, że ktoś, kto startował z tego samego pułapu, co my, może zrobić taką karierę. Gdy wychodziliśmy, widzieliśmy jeszcze, jak ze swoją specjalistką od PR Liz Rosenberg czekają na taksówkę, a potem znikają w strumieniu żółtych samochodów jadących w dół 47. Ulicy.

Jakiś czas później zajrzałem do pokoju socjalnego w Pyramid, a ona tam była i rozmawiała z wianuszkiem otaczających ją ludzi. Spojrzała na mnie z taką miną, że nigdy jej nie zapomnę – była w niej pogarda i zimna furia spowodowana tym, że w ogóle miałem czelność wejść do tego samego pokoju, co ona. Naturalnie był to pokój, w którym mieliśmy spędzać przerwy i tak się składało, że ja właśnie miałem przerwę, więc nie chodziło o to, że zrobiłem coś złego, ale jej wzrok mówił: "Co ty tu w ogóle robisz? Czemu tu jesteś? Jak śmiesz odbierać mi tlen?". Wcale nie starała się skrywać odrazy. Wręcz przeciwnie – chciała, żeby było ją widać jak na dłoni.

Intuicyjnie wyczułem, że oszacowała moją wartość i uznała, że nie mam jej nic do zaoferowania. Świat rządził się zasadami, zgodnie z którymi s**s dawał władzę, a ona została tak wielką gwiazdą, bo zyskała kontrolę nad swoją seksualnością. Ale oznaczało to także, że tą miarą mierzyła wartość każdej napotkanej osoby – szybko szacowała, czy ten ktoś może coś dodać do tego równania. Uznała mnie za kastrata, więc byłem dla niej bezwartościowy. Inni też tak postępowali, ale nie aż tak ostentacyjnie.

W tamtej chwili przypominała mi moją matkę. Obie były spod znaku Lwa i obie się zachowywały, jakby inni ludzie byli im całkowicie obojętni. Podstawowa uprzejmość to sygnał, którym zwykle komunikujemy: "Wiem, że życie jest ciężkie. Ale wiem też, że bycie dobrym dla innych, to wybór, którego dokonuję, aby twoje życie stało się nieco lżejsze". Ale nie wszyscy chcą grać według tych reguł.

Tak jak Madonna, Nowy Jork nie widział powodu, żeby mnie traktować po ludzku.

Okładka książki
Okładka książki© Wydawnictwo W.A.B.
Madonna w 2009 roku
Madonna w 2009 roku© KAPIF | mwegrzyn
Wybrane dla Ciebie