Wojciech Mann rozmyśla o ŚMIERCI. Zaskoczył wyznaniem: "Boję się, że to za chwilę nastąpi"
Wojciech Mann skończył 77 lat, co skłania go do refleksji o końcu życia. Dziennikarz coraz częściej rozmyśla o śmierci, tym bardziej że w ostatnim czasie odeszło kilkoro jego znajomych. "Najstraszniejsze jest dogorywanie w szpitalu" - stwierdził.
Ojciec Wojciecha Manna, Kazimierz Mann, zmarł, mając 64 lata, gdy jego syn miał zaledwie 27 lat. Dziś dziennikarz ma 77 lat, co skłania go do refleksji. "To jest niesamowite. Często w moich myślach, których nie udostępniam nikomu, taką sobie tworzę fantazję, że spotykam się z ojcem. Spotkałbym człowieka młodszego ode mnie z moją wiedzą na temat wydarzeń, które działy się już bez niego. Jakie byśmy znaleźli porozumienie?" mówił w programie "Prześwietlenia" Janusza Schwertnera.
Robert Motyka wspomina Joannę Kołaczkowską. "Joasiu, nie wiem, jak to będzie bez ciebie"
Wojciech Mann rozmyśla o śmierci
Okazuje się, że dziennikarz sporo miejsca w swoich myślach poświęca końcu życia. Wyznał, że wokół niego sporo jest śmierci. Wojciech Mann opowiedział, w jaki sposób czerpie z życia pełnymi garściami i nie poddaje się rezygnacyjnym myślom.
Często myślę. Śmierć mnie otacza, bo umierają ciągle jacyś ludzie, których znałem. I z branży, i spoza branży, i młodsi ode mnie. To istnieje cały czas wokół mnie, ta świadomość, ale próbuję nie popaść w stan wegetacyjno-oczekujący na zgon. Między innymi dlatego tu przyszedłem i zrobię zaraz jakąś audycję, a potem może się z kimś trochę pokłócę, żeby, tak długo jak mogę, działało. W głowie i wszędzie.
Dziennikarz wyznał też, w jaki sposób nie chciałby się żegnać z życiem.
Ja się boję takiej świadomości, że to za chwilę nastąpi. Chciałbym dokonać tego jakoś tak nieświadomie, może przez sen. Najstraszniejsze jest dogorywanie w szpitalu. To jest psychicznie niestety nie bardzo przyjemne - powiedział.
Wojciech Mann wspomina przyjaciół, którzy niedawno odeszli
Wojciech Mann nie zapomniał wspomnieć o tych, którzy byli ważni w jego życiu, a niedawno dziennikarz musiał ich pożegnać. Opowiedział, jak przeżył śmierć Stanisława Soyki, Joanny Kołaczkowskiej, Katarzyny Stoparczyk i Edyty Rynkowskiej, żony Ryszarda Rynkowskiego. Podkreślił, że każda z tych śmierci była zupełnie inna i mocno wpłynęła na Manna.
Trzy zupełnie różne dochodzenia do tego stanu ostatecznego. Kompletnie niespodziewane w przypadku Sojki w chwili, gdy był, jak sądzę, pełen nadziei na fajny występ, był po próbie... Kasia Stoparczyk, która po prostu jechała samochodem. Szanse na to, że nie dojedzie wydawały się bardzo, bardzo małe. Jeszcze sytuacja, w której ona zginęła: wjazd innego samochodu z niewielką szybkością, ludzie, no wszystko jest możliwe. No i Joasia, która była zdiagnozowana, wiadomo było, że to jest dziadostwo, że świństwo, że to jest bardzo ohydny rodzaj nowotworu. Każde jest inne. A teraz jeszcze żona Ryśka Rynkowskiego... Są to rzeczy dołujące. Ja nie powiem: a co tam, ważne, że ja żyję. Nie, bo to się gdzieś odkłada w głowie jako świadomość tego, że musi być koniec. Tylko pytanie kiedy i jaki.