Śmierć Jana Pawła II pokrzyżowała plany produkcji "Tańca z gwiazdami". "Pamiętam atmosferę niepokoju"
"Taniec z gwiazdami" trafił na antenę prawie 20 lat temu. Pierwsza edycja zaczęła się w połowie kwietnia 2005 roku, dużo później niż zakładano. Wszystko przez śmierć papieża Jana Pawła II. – Zrobiliśmy jeszcze pełną próbę przed występem na żywo, ale w międzyczasie zapadła decyzja, że program wystartuje dwa tygodnie później – wspomniał Hubert Urbański. Przeczytaj fragment książki pt. "Podcastex 2. Polskie milenium. Co zapamiętaliśmy z lat 2005-2010?"
18.11.2024 | aktual.: 18.11.2024 08:17
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo:
Mateusz Witkowski, Bartek Przybyszewski. "Podcastex 2. Polskie milenium. Co zapamiętaliśmy z lat 2005-2010?" [FRAGMENT KSIĄŻKI]
"Życie to taniec, życie to miłość, ale głównie taniec (z gwiazdami)"
Na początku – jeszcze zanim połowa twoich znajomych zaczęła chodzić na kursy salsy, a druga połowa założyła szkołę tańca – były emocje. Dużo emocji. Jeszcze więcej emocji. Nie mogło być inaczej, polska edycja "Tańca z gwiazdami" wydawała się bowiem naznaczona. Premierę pierwszego odcinka zaplanowano na 2 kwietnia 2005 roku. Tego samego dnia media obiegły jednak kolejne informacje dotyczące krytycznego stanu zdrowia Jana Pawła II. Jak powiedział nam Hubert Urbański, prowadzący pierwszych pięciu edycji programu:
Pamiętam tamtą atmosferę niepokoju i wyczekiwania: gramy? Nie gramy? Przesuwamy? Nie przesuwamy? Zrobiliśmy jeszcze pełną próbę przed występem na żywo, ale w międzyczasie zapadła decyzja, że program wystartuje dwa tygodnie później. Ostatecznie, zamiast zrobić live’a, zabrałem córkę na rower.
Opóźniona premiera w żaden sposób nie zaszkodziła jednak programowi. Polacy szybko uwierzyli, że taniec to jedna z najważniejszych rzeczy w życiu, i zaczęli tłumnie stawiać się przed telewizorami. Mało wam wątków papieskich? No to wyobraźcie sobie, że "Przegląd" z 2006 roku informował:
Jak wynika z badań ABG Nielsen, czwartą edycję programu ogląda średnio 6,07 mln widzów. Dla porównania tegoroczne relacje wizyty papieża Benedykta XVI w TVP 1 oglądało średnio 3,9 mln.
W szczytowych momentach widownia programu zbliżała się natomiast do 7,7 miliona – to więcej niż w przypadku finału EURO 2020. A jeśli Polacy akurat nie oglądali ludzi, którzy tańczą, sami tańczyli lub zakładali szkoły. Agustin Egurrola przyznał w 2009 roku:
Jeszcze pięć lat temu potrafiłbym wymienić może pięć szkół tańca działających w Warszawie (...). Dziś będzie ich około stu, z tego dziesięć na bardzo wysokim poziomie.
Pewną rolę odegrały na pewno również inne programy taneczne emitowane po 2005 roku. Przewaga TVN-owskiego (choć opartego na formacie BBC) show polegała jednak na gwiazdorskiej – a przynajmniej: gwiazdeczkowej – obsadzie. Nikt przecież nie ekscytowałby się zmaganiami zawodowców, fanów tańca towarzyskiego w wydaniu "sportowym" było i jest u nas jak na lekarstwo. Chodziło o umieszczenie znanej postaci w nowym kontekście i obserwowanie, jak walczy z materią, pokonuje własne ograniczenia fizyczne, wykonuje ćwiczenie intelektualne związane z zapamiętywaniem kroków i poddaje się ocenie.
Wreszcie – tak, wracamy do punktu wyjścia – chodziło o emocje. To na nich zasadzał się między innymi skład jurorski: z zimnokrwistą profesjonalistką Iwoną Pavlović nieustannie skonfliktowaną z Beatą Tyszkiewicz, z odgrywającym rolę dobrego wujka Zbigniewem Wodeckim i Piotrem Galińskim, kolejnym zawodowcem z jury, łączącym w sobie kilka różnych postaw. Do tego całość od początku była podlana kontrowersją – żywo dyskutowano o finałowych werdyktach, czasem zarzucając stacji manipulowanie wynikami głosowania (co było wielokrotnie dementowane przez przedstawicieli TVN-u). Sprzyjał temu oczywiście fakt, że program był transmitowany na żywo: nie jesteśmy portalem plotkarskim, nie będziemy więc przywoływać nazwisk, ale dosłownych potknięć, poślizgów i nieplanowanych obnażeń nie brakowało.
Uwierzyliśmy, że taniec jest najważniejszy na świecie, bo uwierzyli w to sami uczestnicy. Krzysztof Tyniec, zwycięzca piątej edycji programu, opowiadał o koszmarach sennych związanych z myleniem kroków, Piotr Gąsowski, uczestnik i późniejszy prowadzący programu, wyznał w 2017 roku, że ze swojego pierwszego występu pamięta tylko "ogromny haust jacka danielsa w kolejnym brejku! Poczucie ulgi i jakiś rodzaj wzruszenia. Po programie świętowaliśmy do białego rana z radości, że to już za nami!".
"Jezu, wyluzujcie, to tylko program w TVN-ie" – chciałoby się powiedzieć, ale w tamtym czasie celebrytów rzucających na szalę swoje życie zawodowe po to, by tańczyć jive’a, traktowaliśmy nad wyraz poważnie.
Czy było warto (tak, chodzi o pieniądze)? Gdy przed trzynastą, ostatnią z TVN-owskich, edycją programu Janusz Józefowicz zastępował Zbigniewa Wodeckiego, czytaliśmy we "Wprost": "Robota będzie łatwa, przyjemna i dobrze płatna". Tymczasem "Przegląd" z 2014 roku przynosił nam konkrety:
Aktorka Violetta Arlak i wokalista Rafał Brzozowski zostali podobno wycenieni na 6 tys. zł za odcinek. Aktor Jacek Rozenek ma otrzymywać 5 tys., aktor Jacek Lenartowicz – 4 tys., aktorka Klaudia Halejcio i wokalista Dawid Kwiatkowski – po 3 tys. zł.
Brzmi to mało celebrycko, ale – pomijając inne apanaże, które wiążą się z występami w popularnym programie – najwyraźniej przeważyła wiara, że "życie to taniec, życie to miłość" (wszak związki Foremniak i Maseraka czy Gąsowskiego i Głogowskiej również narodziły się na parkiecie). I że warto zaryzykować.
Biorąc pod uwagę realny wpływ programu na zainteresowania i aktywności podejmowane przez Polaków, warto rozważyć dwa nowe pomysły. Na przykład show z celebrytami grającymi w piłkę nożną. Albo: celebrycki turniej inwestowania w budownictwo społeczne, rzucający wyzwanie deweloperom. Co do pierwszego: piszemy to krótko po starcie fazy grupowej EURO 2024, więc historia nas rozliczy. Co do drugiego: nie mamy złudzeń, to tylko żarty.