"Mini Majk" przed laty usłyszał WYROK, ale uniknął WIĘZIENIA. "To był punkt zwrotny"
Mateusz Krzyżanowski przed laty miał problemy z prawem, do czego przyznał się fanom. Był skazany na kilka miesięcy więzienia, ale uniknął odsiadki. – To był punkt zwrotny w moim życiu – podkreśla w swojej książce autobiograficznej pt. "Mini Majk, wielka historia" (Wyd. SQN).
"Mini Majk" nie kryje się z tym, że ma trudną przeszłość. Były członek Ekipy Friza dorastał w patologicznej rodzinie i mieszkał w domu dziecka, ale też sprawiał kłopoty wychowawcze, przez które kiedyś trafił do Młodzieżowego Ośrodka Socjoterapii w Skarżysku-Kamiennej. W swojej autobiografii ujawnił czytelnikom, że niegdyś miał problemy z prawem i omal nie wylądował w więzieniu.
TYLKO U NAS: Monika Goździalska przeżyła PIEKŁO na planie "Good Luck Guys". "Miałam poparzenia III stopnia"
Mateusz Krzyżanowski, Mikołaj Milcke; "Mini Majk, wielka historia" [FRAGMENT KSIĄŻKI]
Rozdział 1: "Słowo na »K. Tam, gdzie zaczyna się ból"
Na samo wspomnienie Młodzieżowego Ośrodka Socjoterapii w Skarżysku-Kamiennej robi mi się niedobrze. Pierwszy raz byłem tam jakieś trzy miesiące. Potem straciłem rok w technikum, bo też nie chodziłem do szkoły, i drugi raz trafiłem do Skarżyska w zawodówce. Miałem niecałe 17 lat i byłem tam do "18".
To było więzienie dla nieletnich. Najgorsze miejsce świata. Pełna kontrola czasu. Wyjście tylko do szkoły. Mało jedzenia. Zimna woda w kranie, bo ten, kto kąpał się wcześniej, zużył całą ciepłą. Brak kieszonkowego, paczki raz w miesiącu. Wychowawcy nas lali. Dosłownie napie***lali. Pamiętam, jak kumpla lali w pięciu. I nie można się było poskarżyć.
Niemal wszystkie zasady, które tam panowały, były głupie. Nie rozumiałem ich, ale się do nich stosowałem. W łaźni nie wolno było stanąć gołą stopą na kafelkach. Oni to nazywali bardach. Nie można było nic podnieść z podłogi, gdy spadło.
Walutą były papierosy. Można je było wymienić na bezpieczeństwo lub pieniądze. Tata dostarczał mi papierosy w paczkach po chipsach, a pieniądze w czekoladach. Oczywiście bez telefonów. Jak wychowawcy się dowiedzieli, że ktoś ma telefon, to był kipisz. Przemycaliśmy też marihuanę. To znaczy ja przemycałem tylko marihuanę. Były tam jakieś grubsze sprawy, ale wtedy jeszcze się ich bałem. Nie brałem i nie przemycałem.
Nie zresocjalizowałem się tam. Byłem tak problematyczny, że nawet stamtąd mnie wyrzucili. Chciałem tam skończyć zawodówkę, ale powiedzieli, że mnie nie chcą i żebym sobie poszedł, bo narobię sobie tylko większych problemów.
"Mini Majk" był sądzony za pobicie. Uniknął więzienia
Któregoś wieczoru podpuścili jakiegoś gościa, z mojej klasy – tzw. kiepa – żeby mi zabrał telefon. Akurat miałem w ręku rurę od odkurzacza i zlałem go. Do krwi. Pociąłem mu twarz i powybijałem zęby. Wstyd mi o tym mówić. To było tak złe i głupie. Strasznie tego żałuję.
Wydawało mi się, że posprzątałem i będzie spokój, ale kolejnego dnia przyszła policja z urządzeniami UV. Dokładnie pokazali ślady krwi, znaleźli ząb i zawinęli mnie na dołek. Wyciągnęli mnie z lekcji, skuli i wywieźli radiowozem. Miałem wtedy 17 lat i odpowiadałem jak dorosły. Ale nie mogli mnie zatrzymać na 48 godzin, tylko na 24. I tyle tam spędziłem. Całe życie wtedy przeleciało mi przed oczami.
Wszystko było brązowe, w kolorze gó*na. Siedziałem na drewnianej skrzyni, leżał na niej taki gryzący koc. Śmierdział moczem tak, że zbierało się na wymioty. Do tego lampa w twarz, bo cela była monitorowana i musiało być jasno. Leżałem i zastanawiałem się, co to teraz będzie. Pójdę do poprawczaka? Do więzienia? Same pytania, żadnych odpowiedzi. Przestraszyłem się tego. Na poważnie.
ZOBACZ TEŻ: "Mini Majk" przyznał się do UZALEŻNIENIA od alkoholu. "Chyba każdy miał taki etap w swoim życiu"
Potem zawieźli mnie w kajdankach do prokuratury. Usłyszałem zarzuty i czekałem na sprawę, ale termin był, jak już osiągnąłem pełnoletniość. Nie miałem żadnego prawnika, nikt mi nie pomógł ani nie wyjaśnił, co się dzieje. Nie wiedziałem nawet, że istnieje ktoś taki, jak obrońca z urzędu. Po dobie wróciłem do ośrodka i czekałem na ciąg dalszy.
Spotkałem tam znów tego chłopaka, którego pobiłem. Chodziliśmy do jednej klasy. Powiedziano mi, że mam się do niego nie zbliżać i najlepiej, żebyśmy udawali, że się nie widzimy. Generalnie tak robiłem, choć raz skomentowałem coś, co powiedział. Teraz nawet nie pamiętam, co to było, ale nic ważnego. On za to poszedł do wychowawcy i powiedział, że go straszę. I znów przyszła po mnie policja i zabrali mnie na dołek.
Gdyby nie to, że skłamał, może przyszłoby mi do głowy, żeby go przeprosić. Spotkaliśmy się przed sądem. Chciał mi podać rękę, ale ja jemu nie chciałem – za to, że nazmyślał na mój temat i że znów mnie zabrali. Skłamał i zrobił to specjalnie. Nie mogę się do niego zbliżać, ale nawet dzisiaj bym mu ręki nie podał. Właśnie za zmyślanie. Ale żeby było jasne: mam świadomość, że zawiniłem bardziej niż on. I gdybym mógł cofnąć czas, to rozegrałbym to inaczej. Łagodniej.
Rozprawa przebiegła szybko i stresująco. Przyznałem się do winy, wyraziłem skruchę i usłyszałem wyrok. Pięć miesięcy pozbawienia wolności, trzy lata w zawieszeniu i zakaz zbliżania się do niego. Miałem też mu zapłacić odszkodowanie, ale nie miałem pieniędzy. Pani pedagog z domu dziecka mi pomogła i je umorzyli.
To był punkt zwrotny w moim życiu. Uświadomiłem sobie, że przegiąłem i że moje życie zmierza w złym kierunku. Już nigdy niczego równie głupiego nie zrobiłem. Byłem wtedy innym człowiekiem, zgrywałem kozaka, popisywałem się. Doszedłem do wniosku, że to pierwsza i ostatnia szansa, żeby nie zmarnować sobie życia. Wstyd mi za tamtego siebie.