15 listopada 1996 roku urodziła się Pola. Praca z dnia na dzień stała się zdecydowanie mniej istotna. Choć była połowa listopada, było ciepło. Rutynowo wstawałem o 6.00, bo europejski korespondent w Ameryce tak wstaje, żeby nadgonić różnicę czasu z Europą, ale ponieważ niewiele ode mnie chciano, o jakiejś 12.00, czyli 18.00 czasu warszawskiego byłem wolny. Tym razem cudownie. Właściwie codziennie można było iść w środku dnia na wielogodzinny spacer z dzieckiem. Być z nią od rana dosłownie do nocy, bo wieczorem kładłem się na kanapie z Polą obok siebie i przy ściszonym dźwięku oglądałem mecze NBA. Może to wtedy przez jakąś dziwną osmozę zaraziła się szaleńczą miłością do sportu, bo nigdy jej w tym kierunku nie indoktrynowałem.
Tomasz Lis opowiedział jaki wpływ wywarło na nim ojcostwo oraz jak je połączył z pracą zawodową. Nie było to dla niego łatwe:
Karmienie, przewijanie, myślę, że i dziś poradziłbym sobie z tym bez najmniejszych problemów, bo wprawę miałem niezłą. Tak, to było prawdziwe szczęście. Po pierwsze, bo dziecko. Po drugie, bo w epoce przed urlopami tacierzyńskimi mogłem spędzać z córką długie miesiące niemal non stop. Kilka miesięcy po urodzinach Poli Kinga pojechała na tydzień robić reportaż w Los Angeles. Zostałem sam z małym dzieckiem. To była wielka frajda i wielki stres. A do tego wielki wysiłek. Po całym dniu pracy i opieki nad dzieckiem padałem przed telewizorem. Później już nikt nigdy nie musiał mnie przekonywać, że kobieta, która wychowuje dzieci i pracuje, jest w praktyce na dwóch etatach. A czasami trzech.
Przypomnijmy, że 23-letnia Kinga Rusin poślubiła Tomasza w 1994 roku, po czym wyleciała z nim do USA. 28 czerwca 2006 wzięli jednak rozwód. To był ślub jak z bajki, choć wówczas zainteresowanie mediów było zupełnie inne – nie było internetu, który na gorąco relacjonował ceremonię i wesele. Do swojego ślubu Kinga poszła w sukience, w której… przystąpiła do Pierwszej Komunii Świętej.
Tomasz Lis wyjawia także kilka małżeńskich sekretów, zdradził np. jak wspólnie z Kingą Rusin wybrali imię dla pierwszej córki.
Urodziła się w Waszyngtonie, więc miała także amerykańskie obywatelstwo, jednak zawsze w zdecydowanie lepszym nastroju była, gdy samolot brał kurs na Warszawę i Okęcie. Jej imię, które miało być proste, a jednocześnie jasno powiązane z Polską, okazało się swoistą przepowiednią. Choć jeszcze rok wcześniej Pola nie miała być wcale Polą. Faworytami w wyścigu byli Martyna i Jędrzej. Gdy w Atlancie powstawał park olimpijski, można w nim było za kilkadziesiąt dolarów, chyba 35, wykupić cegłę, a na niej umieścić jakiś napis. Na cegle, która w tym parku niezmiennie jest, co ostatni raz sprawdziłem w styczniu 2005 roku, jest napis: M.J. Lis, November 1996. Czyli pierwsze litery jednego z imion, które miała nosić, plus miesiąc, w którym miała przyjść na świat. Sama Pola w Atlancie jeszcze nie była, więc nie widziała ani parku, ani cegły. Może kiedyś przyjdzie czas, że zobaczy.
Kupicie autobiografię Tomasza Lisa?