Joanna Racewicz, podobnie jak wiele kobiet znanych z przestrzeni publicznej, nie przeszła obojętnie wobec słów Jarosława Kaczyńskiego, który w delikatnie mówiąc, w pokrętny sposób wypowiedział się ostatnio o dzietności Polek. Opublikowała zdjęcie z Igorem i napisała:
To ja i mój Syn. Urodziłam sporo po trzydziestce. Nie, nie dlatego, że „dawałam w szyję”, Panie Prezesie. Odwlekałam macierzyństwo ze strachu o przyszłość. Nasze pierwsze dziecko było za słabe, żeby przeżyć. Umarło we mnie. Bywa. Potem chcieliśmy zbudować gniazdo. Dom. Nie oglądaliśmy się na państwo. Byliśmy we dwoje, młodzi. Szczęśliwi - zaczęła przejmujący wpis.
Następnie zdradziła porażające kulisy zwolnienia jej z TVP:
Aż przyszedł „pierwszy PIS” i rękami swoich komisarzy wyrzucił mnie z pracy. Uchodziłam za „lewaczkę”. Mówilam: „ to trzeci miesiąc ciąży”. Nie miało znaczenia. „Nie pasujesz nam”. To była umowa o dzieło, a nie etat. Nazywają to: „śmieciowka”. Zna Pan? Zero praw. Zero szans na obronę. Drugie dziecko też straciliśmy. „Nie ma powodów medycznych, wyglada na silny stres” - tyle diagnoza - wyznała.
Potem przyszły zmagania z chorobą, wywołaną powyżej opisanymi traumami:
Przyszła depresja. Trzymała w garści latami. Wtedy kiepsko z prokreacją. Czy ktoś z TVP się mną zainteresował? Nie, Panie Prezesie. Tylko usta pełne frazesów o polityce prorodzinnej. Pańska Bratowa poprosiła swojego Męża, Prezydenta, o dłuższy urlop dla szefa swojej ochrony, mojego męża. „Niech się pan zajmie żoną”. Paweł został ze mną w domu. Trzymał za rękę. Powtarzał: „damy radę” - zdradziła.
W końcu jednak się udało i Racewicz doczekała się dziecka. Przyszła także tragedia smoleńska:
Dwa lata później stał się cud. Syn. Wyczekany, wytęskniony, wymodlony. Aż przyszedł 10 kwietnia i lot w jedną stronę. Początek kampanii o reelekcję. Wszystkim zależało, żeby wylądować. Panu też, prawda? Zostawmy śledztwo. Pomówmy o emocjach. O publicznej żałobie rozciągniętej na lata. O marszach z pochodniami co miesiąc. Przepychankach na cmentarzu, dyskusjach podgrzewanych na wiecach: „Znamy prawdę, prawda już blisko”. I - na koniec - o spotkaniu z Mężem po ośmiu latach. W Zakładzie Medycyny Sądowej w Lublinie. Prosiłam: „zostawcie go, jest ostatni. A jeśli tak - nie ma pomyłki. Byłam w Moskwie. Do zalutowania trumny. Wiem, jak jest ubrany. Opisać?” Znów nie słuchał nikt.
Na koncie napisała jeszcze bardziej przejmująco:
A teraz? Czy słyszy Pan oburzenie? Wściekłość? Żal? Bezsilność? Smutek? Nie można pogardzać kobietami. Nasz gniew potrafi skruszyć trony. Czasem wystarczy iskra. J. #mojaprawda #pogarda #godnosc - zakończyła.
Post Joanny Racewicz nie przeszedł bez echa. Internauci są wzruszeni i poruszeni. Co wy sądzicie na ten temat?