Hanna Lis w mocnych słowach o kościele: "Apeluję do księży, szczególnie tych w mniejszych miejscowościach, aby…"
Nie jest tajemnicą, że za zamkniętymi drzwiami – nawet w domu gwiazd – potrafią dziać się rzeczy, od których skóra cierpnie. Nie chodzi jedynie o kłótnie, konflikty i spiskowanie przeciwko innym członkom rodziny. Chodzi przede wszystkim o przemoc, w każdej postaci. Psychiczną, fizyczną, seksualną. Obojętność na takie zdarzenia jest przerażająca, ale nie wszyscy je ignorują. Hanna Lis głośno mówi "nie" i protestuje przeciwko pobłażaniu oprawcom.
W wywiadzie udzielonym magazynowi Pani gwiazda wyraźnie powiedziała co myśli na temat ludzi krytykujących ofiary przemocy:
Pamiętam, jak Kasia Figura opowiedziała w "Vivie!" o przemocy, jakiej doświadczyła ze strony męża. Przeczytałam później komentarze na temat tamtego wywiadu. Aż 70 proc. krytycznych uwag pochodziła od kobiet. Jedne uważały, że nie powinna tego robić w "takiej" gazecie, inne - że brudy pierze się we własnym domu, a jeszcze inne twierdziły, że ściemnia. Jeśli obrywa się znanej aktorce, to tym trudniej anonimowej kobiecie zdobyć się na odwagę i publicznie opowiedzieć swoją historię. Nikt, kto opowiada o swojej traumie, nie robi tego dla sławy, ale by uświadomić kobietom, że od sprawcy przemocy trzeba odejść. To nie wstyd powiedzieć, że się było maltretowanym. Wstyd to maltretować.
Poszła nawet dalej! W rozmowie oskarżyła nie tylko inne kobiety, ale również kościół, który od lat ignoruje problem zamiast zająć głos w sprawie i stanowczo potępić tych, którzy dopuszczają się bestialskich aktów na kobietach:
Znasz takie powiedzenie: "Niechby pił, niechby bił, byleby był"? Myślę, że sporo mógłby tu pomóc Kościół. Księża powinni głośno piętnować przemoc w rodzinie, mówić o niej podczas mszy i wspierać ofiary. Tymczasem nasz Kościół, broniąc za wszelką cenę instytucji małżeństwa, traci często w pola widzenia indywidualny dramat człowieka. Żaden ksiądz mnie nie przekona, że małżeństwo, w którym mąż tłucze żonę i dzieci albo znęca się nad nimi psychicznie, jest "święte". I jestem przekonana, że Bóg dokładnie tak samo to widzi. Apeluję do księży, szczególnie tych w mniejszych miejscowościach, aby udzielali pomocy maltretowanym kobietom i mężczyznom, bo to też się przecież zdarza, a nie piętnowali ich za ucieczkę z piekła. Odwrócenie się Kościoła od ofiar przemocy potęguje ich wyobcowanie, a nawet wykluczenie z lokalnej wspólnoty.
Zgadzacie się z nią? Myślicie, że to mogłoby rozwiązać problem?