Wcisnęli mu "Chałupy welcome to". "Zbyszek też się tego wstydził"
Zbigniew Wodecki długo wstydził się swojego przeboju "Chałupy welcome to", o czym gorzko mówił kompozytor utworu. Trzy grosze w tym temacie dorzucił Andrzej Kosmala, który opisał kulisy jednego z koncertów Wodeckiego. Menedżer przy okazji wygarnął artyście oszczędność, kolizje drogowe i małą liczbę nagranych płyt. – Dość powiedzieć, że Wodecki odszedł z tego świata z siedmioma albumami, a Krawczyk ze 129 płytami – czytamy w autobiografii pt. "Odwrotna strona złotej płyty", której wydawcą jest Świat Książki.
23.10.2024 | aktual.: 23.10.2024 13:19
Zbigniew Wodecki miał w swoim repertuarze wiele przebojów, w tym "Pszczółkę Maję" i "Chałupy Welcome to", o które publiczność wyjątkowo często prosiła go na koncertach. O ile chętnie śpiewał piosenkę z bajki dla dzieci, o tyle szlagieru o nadmorskim kurorcie długo wstydził się wykonywać publicznie. Po latach ujawnił to Andrzej Kosmala w swoich wspomnieniach. Wieloletni przyjaciel i menedżer Krzysztofa Krawczyka opisał w autobiografii, co działo się za kulisami jednego z koncertów Wodeckiego w USA. Opowiadając o dawnym przyjacielu, wypomniał mu też kilka innych spraw.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo:
Andrzej Kosmala, "Odwrotna strona złotej płyty" [FRAGMENT KSIĄŻKI]
"Pszczółka Maja"
Pierwsza połowa lat 70. była o tyle rewolucyjna muzycznie, że miejsce zespołów rockowych, które poszły w granie ostrej muzyki zwanej hard rockiem (...), na scenę muzyczną powracali soliści. Może sprawił to udany powrót Elvisa Presleya po epoce jego przygody z filmem, który znów był królem estrady, a jego telewizyjne recitale: "Elvis is back" oraz "Elvis Hawaii" (transmitowany na cały świat przez satelitę) do dzisiaj są najlepszymi wzorcami dla solistów. Ale też pojawił się walijski lew estrady Tom Jones i z tej samej stajni Engelbert Humperdinck. Wciąż jeszcze też aktywni byli Frank Sinatra i Dean Martin, a na żeńskiej scenie Liza Minnelli. Modna była ABBA, ale to raczej duet dwóch seksownych kobiet.
Te wszystkie powiewy z Zachodu oczywiście odbijały się na polskiej scenie muzycznej, której skrzydła zawsze zbierały powiewy z Zachodu. Królowały: Sipińska, Sośnicka, Rodowicz, Jantar, Jarocka, o starszych damach polskiej piosenki nie wspomniawszy.
Gorzej było na męskim rynku muzycznym. Modnym trendom nie odpowiadał już dziadek Fogg, podstarzały amant Mieczysław Wojnicki, dojrzały, ale tradycyjny Jerzy Połomski, Niemen ze swoimi eksperymentami elektronicznymi i grupą śpiewającą tak zwaną piosenkę aktorską i kabaretową.
Pierwszy, który zwrócił moją uwagę, że idzie nowe, był Zbigniew Wodecki. Znakomity, wszechstronnie wykształcony muzyk, skrzypek, pianista, trębacz, dorabiający sobie u Grechuty w zespole Anawa i w zespole Ewy Demarczyk, raptem zapragnął śpiewać. Pierwsze jego nagranie i od razu przebój. Tytuł "Znajdziesz mnie znowu" nie jest porywczy, ale muzyka, wykonanie i nagranie już tak! Pamiętam, jak autorytet muzyczny tamtych czasów, Roman Waschko, na łamach swojej rubryki muzycznej w "Sztandarze Młodych" (...) apelował, by twórcy tej piosenki wysłali ją do agencji Toma Jonesa, bo jest to przebój albo dla niego, albo dla Engelberta Humperdincka. O święta naiwności! Musiało minąć jeszcze kilka lat, żebym poznał, jak ten mechanizm w świecie muzycznym działa. Ale o tym w innym miejscu.
Wracam do Zbyszka Wodeckiego, bo zachwycony jego talentem widziałem w nim wielką gwiazdę. I to moje olśnienie wyprzedziło nawet fascynacje Krzysztofem Krawczykiem! Nie uwierzycie! Kiedy mój mentor Jerzy Milian przeniósł się z Poznania do Katowic, na przełomie lat 1973 i 1974 apelował do mnie, bym mu pisał piosenki i szukał nowych solistów. I wtedy poleciłem Jurkowi dwa nazwiska: Zbigniew Wodecki (nie znałem jego jeszcze osobiście) i już poznanego osobiście Krzysztofa Krawczyka.
Pierwszą piosenkę, jaką napisałem do muzyki Jerzego Miliana, nagrał właśnie Zbyszek Wodecki. Nosiła tytuł "Kiedy o mnie zapomnisz". Niestety! Mimo moich znajomości w stacjach radiowych nie udało się tej piosenki wylansować. Ale kiedy dwa lata później, już jako dyrektor artystyczny Estrady Poznańskiej osobiście poznałem Wodeckiego, pamiętał tę piosenkę i zachwalał tekst. Nie odniosłem wrażenia, by to były tylko grzecznościowe słowa.
Do śmierci Zbyszka uważaliśmy się za przyjaciół i każde z nim spotkanie zachowałem w głębi serca. Wydaje mi się, że popełnił w życiu swym jeden błąd: uparł się, że tylko on sobie potrafi napisać piosenkę. A tu, jak pokazałem, prowadząc Krawczyka, trzeba być otwartym na szerokie grono twórców, bo nigdy nie wiadomo komu wena podsunie dobry pomysł.
Tak było z piosenką "Chałupy welcome to". Ryszard Poznakowski najpierw zaproponował tę piosenkę Irenie Santor. Ona, dama polskiej piosenki, odpowiedziała mu – i chyba słusznie: "Ja mam śpiewać o golasach w Chałupach?". Udało się Poznakowskiemu tę piosenkę "wcisnąć" Wodeckiemu. I to był jego prawdziwy przebój. Ale Zbyszek też się tego wstydził. Przekonałem się o tym w sierpniu 1991 roku, kiedy prowadziłem w Chicago koncert Fundacji "Dar Serca". Załatwił mi tę fuchę oczywiście Krzysztof Krawczyk przebywający od roku w Stanach. Miałem tylko zorganizować ekipę z kraju. Zmobilizowałem właśnie Zbyszka Wodeckiego, Czesia Niemena, Mietka Czechowicza (pozwalam sobie na zdrobnienie imion, bo byliśmy naprawdę przyjaciółmi) oraz z młodego pokolenia Magdę Durecką i Jacka Mielcarka.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo:
Zbigniew Wodecki, Alibabki - Chałupy Welcome To
Zbyszek Wodecki był wtedy świeżo po wygraniu swoją piosenką festiwalu opolskiego. W Chicago ustalamy repertuar, a on stawia na nagrodzoną piosenkę opolską oraz wszystkie swoje kompozycje z "Izoldą" na czele, ale odmawia śpiewania "Chałupy welcome to". Mówię do niego: "Zbyszek! Niezależnie od tego, jaki jest twój stosunek do walorów artystycznych tej piosenki, nie wyobrażam sobie, żebyś tutaj w Chicago jej nie zaśpiewał". A on uparty Krakus! Nie zaśpiewa! Wychodzę do zapowiedzi, Zbyszek ciepło przyjęty, występ kończy piosenką z Opola i nagrodzony oklaskami dumny schodzi ze sceny. Ale za plecami słyszy, jak publiczność skanduje: "Chałupy! Chałupy!". Ja wychodzę do publiczności i ogłaszam – nie bez satysfakcji: "Niestety, drodzy państwo, nasz artysta nie przewidział w swoim repertuarze tego utworu". Piekło na widowni, gwizdy niezadowolenia. Więc ja: "Poprosimy zatem artystę na scenę". Zbyszek zakłopotany idzie w moim kierunku i pod nosem mruczy: "Ale nie mam półplaybacku ustawionego". Więc ja najspokojniej w świecie do realizatora dźwięku: "Panie inżynierze! Musimy tylko znaleźć podkład instrumentalny". Więc on po kolei puszcza po kawałku kolejne utwory i za każdym razem słyszymy gromkie "Nie!" ze strony widowni. Dopiero za siódmym utworem znaleźliśmy "Chałupy". Na widowni entuzjazm, szczęście, radość. I pięć bisów tego samego utworu.
Po powrocie do kraju opowiedziałem o tym zdarzeniu kompozytorowi "Chałup" Ryszardowi Poznakowskiemu. A on: "Niestety, Zbyszek wstydzi się tego utworu". Napisał dla niego podobne, ale wszystkie odrzucił. Poznakowski skomentował to dobitnie: "Niech sobie dalej »pie*rzy« te swoje »Izoldy«". Dla wyjaśnienia: piosenka "Izolda" to jeden z większych przebojów napisanych osobiście przez Zbyszka.
Z "Izoldą" wszyscy organizatorzy występów Wodeckiego mieli problem (sam to przerabiałem), ponieważ była tam żeńska nietrudna partia wokalna. Na szczęście w programie była zawsze jakaś śpiewająca dziewczyna. W ten sposób nie było polskiej piosenkarki, która nie śpiewałaby z Wodeckim "Izoldy".
Wszyscy w branży zastanawialiśmy się, dlaczego Wodecki tak mało nagrywa piosenek. Dość powiedzieć, że Wodecki odszedł z tego świata z siedmioma albumami, a Krawczyk ze 129 płytami.
Pamiętam koncert zorganizowany w 1989 roku przez Ninę Terentiew dla programu 2 TVP w Gnieźnie. Nosił bodajże tytuł: "Pożegnanie lata". Przegląd polskich gwiazd, w tym Krawczyk i Wodecki. Słyszę, jak Krawczyk mówi do Zbyszka: "Dlaczego ty tak mało piosenek nagrywasz? Proszę cię, tu jest Andrzej, nagrywaj u niego w K&K Studio. Mają bardzo dobrych fachowców. Ja tylko u nich nagrywam". A na to Zbyszek: "A po co mam nagrywać, jeżeli i tak żadna piosenka nie przebije »Pszczółki Mai«?".
Zbyszek był też bardzo oszczędnym człowiekiem. Chwalił się: "Ja nie angażuję do mojej pracy żadnych ludzi. Sam jestem sobie menedżerem, kierowcą, akustykiem, konferansjerem, wokalistą, trębaczem, skrzypkiem i księgowym. Wiecie, dlaczego? Bo wtedy moje honorarium dzieli się przez jeden!".
Bardzo był też Zbyszek popularny wśród krakowskich tramwajarzy. Po kilku kolizjach z nimi, szczególnie na rondach, tramwajarze umówili się, że na widok Wodeckiego za kółkiem będą sobie wysyłać drogą radiową wiadomość: "Uwaga! Wodecki na mieście!". A w jednym z wywiadów powiedział: "Co oni zwariowali z tym budowaniem rond. Żeby to chociaż były porządne ronda, ale to są rondka…". Było mu tam wyraźnie za ciasno…