Kamil Durczok ujawnia kulisy pracy w "Faktach": "Były osoby, które na mnie wrzeszczały"
Kamil Durczok jeszcze nie tak dawno temu zupełnie zniknął z mediów. Wszystko to za sprawą oskarżeń pod adresem dziennikarza. Okazuje się, że Durczok miał dopuścić się nie tylko mobbingu, ale i molestowania podwładnych. Do tej pory rzadko zabierał głos w tej sprawie. Dziennikarz postanowił jednak rozliczyć się z przeszłością.
Milena Majek
Opinia biegłego sądowego, który na moje zamówienie robił badanie wariografem, była jednoznaczna: na wszystkie kluczowe pytania, które mi zadawano, na wszystkie zarzuty, jakie sformułował tygodnik "Wprost", odpowiadałem zgodnie z prawdą. Czyli nie molestowałem, nie powiedziałem tych obrzydliwych słów, które przytoczono we "Wprost". Chciałem przynieść coś, co zaświadcza o mojej niewinności. Warto było. Nie zapomnę min członków komisji, jak trzasnąłem tym wydrukiem z wariografu o stół. Zbierali szczęki z podłogi. Fajne to było. Bardzo - mówi w rozmowie z Newsweekiem
Durczok wyznał też, że jako szef Faktów miał sobie wiele do zarzucenia.
Dla mnie mobbing to metodyczne, celowe niszczenie kogoś. Nigdy nie miałem planu, by kogokolwiek zniszczyć. Z pewnością nie byłem szefem idealnym. Dziś trochę lepiej rozumiem, że nawet w tak zaangażowanym, odpornym na pracę pod presją czasu i stresu zespole jak "Fakty" nie każdy musi podzielać punkt widzenia szefa. A ten jest jasny: wszystko, co się mówi, nawet krzyczy, jest po to, by osiągnąć jak najlepszy efekt. Zdarzało mi się krzyczeć. Ale w redakcji było kilka osób, które nie bały się wrzeszczeć na mnie, tak jak ja na nie. Nie uwzględniłem jednego - że nie wszyscy są tacy jak oni. Nie wszyscy dobrze znoszą krzyk, a nawet podniesienie głosu. Jedno jest pewne: nigdy nie skierowałem do nikogo żadnego obraźliwego, wulgarnego, niedobrego słowa. Jeśli się darłem, to dlatego, że materiał był w idiotyczny sposób zmontowany, że kretyńsko został dopuszczony do emisji - przyznaje
Dziennikarz wyznał też, iż mimo wszelkich zarzutów, nie miał problemu ze znalezieniem współpracowników.
Jeśli coś mnie martwi, to całe to pseudodziennikarstwo, te felietoniki udające poważną publicystykę, te wywody, które mają tyle wspólnego z rzeczywistością, co ja z baletem. Te komentarze pisane przez „feministki”, jakby to określenie pozwalało wylać na mnie wiadro pomyj bez próby ustalenia, jak było naprawdę. Gdyby się mnie bali, toby się nie zgłosili. Chcieli ze mną pracować - kończy
Jak myślicie, czy jego portal o bieżących sprawach Śląska utrzyma się?