Dominika Tajner wspomina ślub z Michałem Wiśniewskim. Podzieliła się największą traumą [WIDEO]

Na tamten czas wydawało mi się, że ja swój ślub zrobię sama najwspanialej. Miałam zaufaną osobę, Mariolkę, która współpracowała z zespołem Ich Troje, ale wyrwałam ją. Powiedziałam do niej – chodź, zrobimy to. Najpierw zaproszenia, potem koperty, część trzeba było rozesłać, bo u nas było 670 osób zaproszonych, więc sporo.

Największa trauma to było układnie stolików. Wiadomo, było dużo gości i może nie każdy się lubi, nie każdy chciałby obok siebie siedzieć. Albo wręcz przeciwnie, musiałyby być stoliki, które mają po 50 osób, bo każdy chciałby siedzieć obok siebie. To było mocne wyzwanie.

Nie miałam próbnej fryzury, próbnego makijażu. Make up robiła mi Ewa Gil, więc tu miałam spokój, bo wiedziałam, że zrobi go cudownie. Włosy robiła mi znajoma Ula. Sukni nie miałam jak przymierzyć wcześniej, więc była trochę za długa. Szybko ją ogarniałyśmy. Działo się dużo. W tym ślubie najważniejsze było dla mnie to, żeby goście się dobrze bawili. Ja cały czas na to zwracałam uwagę. Czy dobre jedzenie, czy dobra muzyka, czy dobrze się bawią, czy wszyscy dobrze siedzą. Latałam pomiędzy stolikami. I był momemnt przełomowy.

Tort robiła nam Marta Grycan. Ten tort przyjechał w chłodni. Składali go na kuchni i nagle krzyczę: "Mariolka tort" – widzę taką kwaśną minę, więc od razu wiedziałam, że coś się stało. Okazało się, że tort nie mieścił się w drzwiach. Trzeba było wyciągać drzwi, ale udało się jedne drzwi zdjąć, drugie i tort wjechał.

Bawiłam się, ale nie czułam tego, że to ja jestem dzisiaj najważniejsza, tylko moi goście byli najważniejsi. Następnego dnia były poprawiny, tam był absolutny luz, reset, zabawa, skoki do wody. Chyba jakiś mecz jeszcze leciał, więc zrobiliśmy telebim. Wesele trwało bardzo długo, bo skończyło się dwa tygodnie później, więc miałam się kiedy wybawić.