WiadomościNie żyje Krzysztof Miller

Nie żyje Krzysztof Miller

Nie żyje Krzysztof Miller
Kasia Soseńska
10.09.2016 07:15, aktualizacja: 18.10.2016 14:42

Krzysztof Miller był fotoreporterem, który swoją pracę wykonywał w Afganistanie, Czeczeni, Gruzji, Bośni . Związany była  z Gazetą Wyborczą. Sześć lat temu zaproszony został do jury konkursu World Press Photo. W 2013 opublikował książkę 13 wojen i jedna. Prawdziwa historia reportera wojennego. W 2014 prezydent Bronisław Komorowski odznaczył go Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski

Rok temu udzielił wywiadu o swojej pracy

- To, że fotografowałem żołnierzy rosyjskich opijających zwycięstwo nad Czeczenią, niczego nie zmieniło, żołnierze pojechali walczyć dalej. Zdjęcia umierających z głodu uchodźców Hutu też o niczym nie zdecydowały. Najbardziej decydujące momenty mojej fotografii były wtedy, gdy robiłem zdjęcia dla "Gazety Stołecznej" - one rzeczywiście zmieniały los mojego otoczenia. Fotofelieton z dzikiego wysypiska śmieci przy stadionie Politechniki sprawił, że śmieci uprzątnięto. W przypadku wojny, uchodźców, ludzkiej tragedii moja fotografia nie decydowała o niczym - mówił Miller.

Twierdził, że jego powołaniem jest informowanie świata

- Te fotografie są dowodem, że takie historie w ogóle się zdarzyły. Dużo moich zdjęć nie będzie opublikowanych w prasie ze względu na ich drastyczność, ale one też są potrzebne

Fotoreporter podczas podróży zachorował, jest stan był bardzo poważny.

Pojechałem do Konga, Ugandy i Południowego Sudanu. Wróciłem z malarią mózgową, w stanie skrajnego wyczerpania. W szpitalu w Łodzi orzekli, że mam niewielkie szanse na przeżycie, zwłaszcza że nie mają odpowiednich lekarstw do leczenia malarii. Jedyną szansą było zorganizowanie błyskawicznego transportu lekarstw ze szpitala zakaźnego w Warszawie. Zdobyć lekarstwa pomogła Helena Łuczywo, wówczas szefowa "Gazety Wyborczej". Dzięki nim wyciągnięto mnie ze śpiączki, w jaką już zapadłem. I wtedy właśnie zaczęły mnie dręczyć sny.- Były kolorowe, wielowymiarowe, jak żywe. I wszystkie o wojnie, o przemocy, strachu, które mnie dopadają po kolei, a ja, zupełnie bezsilny, nie mogę uciec ani się schować. Nigdy nie ginąłem, ale cierpiałem męczarnie. Siedziałem skulony w okopach w Czeczenii, zasypywany piaskiem, który wdzierał mi się do ust. Tak się nam przydarzyło w 1999 r. Ktoś przystawiał mi lufę pistoletu do potylicy, jak w Bośni, albo lufę karabinu maszynowego do czoła, jak w Kambodży. Potem pojawiła się bezsenność. Najpierw napadała mnie nieregularnie, z czasem nie mogłem już spać permanentnie. Raz nie mogłem zasnąć ze strachu przed tym, co przyjdzie do mnie wraz ze snem. Kiedy indziej budziłem się w środku nocy, mając w głowie gonitwę myśli przelatujących tysiącami na minutę. Zaczynałem dzień wyczerpany, rozdrażniony, żyłem w ciągłym napięciu.

Jest stan spowodował, że w domu dochodziło do awantur, pewnego dnia zona spakowała się i wyprowadziła

- Leczę się czwarty miesiąc. Mam terapię indywidualną oraz terapie grupowe - wspólne z weteranami wracającymi z wojen w Iraku i Afganistanie. Wyregulowano mi już sen. Zacząłem się otwierać, a nawet obmyślam projekty, którymi chciałbym się zająć po zakończeniu kuracji. Nie czuję się już sam - mówił.

Zmarł mając 54 lata

Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Zobacz także