Artysta z podpalanego mieszkania udzielił wywiadu. Powiedział, czego żąda od organizatora marszu
XI Marsz Niepodległości, który przeszedł ulicami stolicy, na zawsze pozostanie w pamięci Stefana Okołowicza, który dowiedział się, że płonie jego pracownia. Narodowcy z pochodu obrzucili mieszkanie racami - celowali wyżej, w balkon, na którym był symbol Strajku Kobiet, trafili w mieszkanie należące do wybitnego witkacologa. Wszystko mogło skończyć się dużo tragiczniej, ale i tak artysta poniósł spore straty.
Stefan Okołowicz o pożarze w swojej pracowni
Zgłoszenie o pożarze mieszkania straż odebrała w godzinach popołudniowych. Na miejscu pojawiły się cztery zastępy Państwowej Straży Pożarnej. Szybko opanowali ogień, nie pozwalając się mu rozprzestrzenić. W wyniku zdarzenia na szczęście nikt nie ucierpiał, ale w mieszkaniu znajdowało się wiele cennych przedmiotów. W ogniu stanęły zabytkowe drewniane ramy, które znajdowały się w balkonowym oknie. Dodatkowo w pracowni, która mieści się w mieszkaniu, przetrzymywane były cenne fotografie oraz reprodukcje obrazów Witkacego.
W podpalonym mieszkaniu znajduje się pracownia artystyczna, której właściciel, Stefan Okołowicz jest witkacologiem, jednym z założycieli Instytutu Witkacego w Warszawie. W pomieszczeniu, do którego wpadła raca, stały fotografie Witkacego na międzynarodową wystawę planowaną na przyszły rok, między innymi zdjęcie zatytułowane "Przerażenie wariata".
Raca wpadła między drzwi, które zaczęły się palić.
Podziękował straży pożarnej, że szybko zareagowała, dzięki czemu mieszkanie ocalało.
W rozmowie z WP powiedział, że pożar był ekstremalnie niebezpieczny, bo w mieszkaniu znajduje się instalacja gazowa. Ucierpieli także sąsiedzi. Czy sprawcy nieszczęścia poczuwają się do odpowiedzialności?
Z tego co mówi artysta, jeszcze nie usłyszał słów skruchy.
Z wypowiedzi Katarzyny Kobro Okołowicz wynika, że Robert Bąkiewicz wysłał w swoim imieniu dwóch młodych chłopców:
Kobieta dała numer telefonu w oczekiwaniu na kontakt ze strony lidera narodowców.