Meghan Markle i książę Harry przeżyli chwile grozy w swojej posiadłości. Policja interweniowała aż 9 razy
Meghan Markle i książę Harry w zeszłym roku opuścili monarchię i postanowili żyć na własny rachunek. Małżonkowie zrezygnowali ze swoich funkcji w rodzinie królewskiej i opuścili Wielka Brytanię. Najpierw przenieśli się do Kanady, lecz po pewnym czasie spakowali walizki i rozpoczęli nowe życie w USA.
Po przyjeździe do Stanów Zjednoczonych osiedlili się w posiadłości swojego przyjaciela w Santa Barbara. Tam spędzili kilka miesięcy, po czym zakupili posiadłość w Montecito, do której przenieśli się razem ze swoim synkiem Archiem.
Sussexowie mieli dosyć życia na świeczniku. Chcieli odpocząć od ciągłego zamieszania i nagonki ze strony kolorowej prasy. Trzeba przyznać, że Meghan od początku nie była ulubienicą kolorowej prasy, która nie szczędziła kolejnych przykrych artykułów na jej temat. Jak się okazało w wywiadzie, którego udzieliła Oprah Winfrey, ich życie w monarchii nie wyglądało tak kolorowo, jak można to było sobie wyobrażać.
Meghan i Harry kilka razy wzywali policję do swojego domu
Meghan i Harry po przeprowadzce wzbudzali ogromne zainteresowanie. Chociaż mieli dosyć bycia w centrum uwagi, to decyzja po odejściu z monarchii przyniosła zupełnie odwrotny skutek. Okazuje się, że nawet w USA nie mogli zaznać spokoju, a w ich domu wiele razy musiała interweniować policja. Według oficjalnych danych funkcjonariusze w ciągu kilku miesięcy musieli pojawić się w ich rezydencji aż 9 razy.
Większość wezwań dotyczyła pobudzenia alarmu, lecz jedno z nich okazało się dosyć poważne. W Wigilię wezwano policję po tym, jak do ich posiadłości miał wtargnąć 37-letni mężczyzna. Jak podaje portal Hello, został zatrzymany.
Kolejny raz policja pojawiła się u nich w drugi dzień świąt. Ostatnie wezwanie do domu Sussexów zapisano 16 lutego, odnotowano je, jako kolejne już poruszenie alarmu.
Trzeba przyznać, że nawet po wyjeździe z USA małżonkowie nie mają łatwego życia i nie mogą cieszyć się upragnionym spokojem.