Bożena Dykiel nigdy się nie oszczędzała, pracowała na pełnych obrotach, a temat swojego zdrowia zawsze spychała na drugi plan. Dopiero po nagłej śmierci Zbigniewa Wodeckiego, wystraszona aktorka postanowiła lekko zwolnić tempo. Po raz pierwszy poważnie zaczęła myśleć o zdrowiu.
Przez lata lekceważyłam swoje zdrowie, wiedziałam, że mam wadę serca, ale dalej żyłam jak wariatka. Pamiętam jak kręciliśmy w "Na wspólnej" scenę, w której Ziębowie przechodzili swój małżeński kryzys. Sceny były emocjonalne i bardzo wyczerpujące. Pracowałam 4 dni w tygodniu po 12 godzin. Wstawałam o 5.30, pracowałam do 19.30. Mój mózg był niedotleniony, moja zastawka serca raz się otwierała, a raz nie i któregoś dnia po prostu upadłam - zdradza Dykiel dla Faktu
Niestety Bożena Dykiel nie potraktowała tego sygnału poważnie, nadal ciężko pracowała na pełnych obrotach. Myślała, że to była zwykła grypa. Na szczęście poszła do swojego lekarza rodzinnego.
Poszłam do lekarza bo myślałam, że idzie na mnie kolejne przeziębienie. Lekarka osłuchała mnie i wysłała natychmiast do Anina, żeby przebadać serce. Tam usłyszałam : "Jeśli chce pani nadal żyć musimy wstawić nową zastawkę". Poddałam się więc operacji w Katowicach, która była bardzo poważna, przez kilka godzin żyłam na sztucznym sercu. - wyjawiła Dykiel
Bożena Dykiel trafiła na stół operacyjny. Dopiero wtedy przewartościowała swoje życie i dziś nie udaje, że jest królową życia z żelaza.
Już się tak nie forsuje i dba o siebie. Nawet na planie „Na Wspólnej” ma mniej obowiązków, a ekipa pilnuje, by się nie przemęczała i miała komfortowe warunki pracy. Już nie jestem ta szaloną Bożenką, która biegnie na tańce, a jutro leci do Barcelony. Dotarło do mnie, że ja już nic nie muszę, robię to co chcę, na swoich warunkach i w swoim tempie - zdradziła Dykiel w Twoim Stylu.
Pani Bożenie życzymy dużo zdrowia
